piątek, 27 lutego 2015

Kilka słów o sporcie



Nigdy specjalnie nie interesowałam się sportem. Nikomu nie kibicowałam, nie wciągały mnie ogólnonarodowe ekscytacje kolejnymi idolami. Poza podziwem i szacunkiem dla talentu i katorżniczej pracy młodych ludzi, którzy wyciskają z siebie ostatnie poty, żeby zdobyć kolejny wynik, nie czuję potrzeby śledzenia tych zmagań. Raczej drażni mnie głuchy pomruk trybun i budzi bardziej niepokój niż radość. Dlatego sama się zdziwiłam jak bardzo dotknęła mnie dzisiaj informacja o śmierci Pana Bohdana Tomaszewskiego. Jakoś gdzieś tam był od zawsze i miałam absolutną pewność, że niezmiennie będzie.
Pomyślałam, że ten elegancki, przystojny Pan, którego jako dziewczynka słuchałam czasem w radiu, a potem widziałam w telewizji zawsze odstawał od naszej rzeczywistości. Uwielbiałam słuchać jak mówi, nawet, jeśli zupełnie nie interesowałam się tenisem. Jego wykwintny język, piękna polszczyzna, staromodny akcent budziły zawsze moje wzruszenie. Kiedyś, przed laty, był jak powiew wielkiego świata. Z tą swoją prezencją lorda, urodą amerykańskiego aktora, relacjonujący sport u nas niezbyt lubiany i szanowany, lądował w naszym ciasnym mieszkanku jak gość z innej planety. Dawał wyraźny dowód, że życie może być barwniejsze, ciekawsze, pasjonujące.
Lata minęły, nasza rzeczywistość się zmieniła, sport skomercjalizował. Medale, nagrody, transfery, celebrycki pęd za sensacją, doping i afery zdominowały wszelkie relacje. Obserwując z boku ten zgiełk mam czasami wrażenie, że patrzę na wielką, kolorową spiralę, nakręconą do granic możliwości, gdzie każdy milimetr i każda setna sekundy opłacona jest krwawym potem i łzami. Relacje „wystrzeliwane” urywkami zdań, okraszone specyficzną nowomową, mają przede wszystkim nakręcać napięcie. Nieważne jak, byle dużo, szybko i błyskotliwie.
Jakiś czas temu usłyszałam po długiej przerwie głos Pana Bohdana komentującego występ któregoś z polskich tenisistów. Poproszony o opinię, powiedział kilka zdań. Ale jakie to były zdania! Głos mocno już wiekowy ale jak brzmiał! Smutno, że pozostaną nam tylko archiwa, z których pewnie ten nasz zagoniony świat będzie coraz rzadziej korzystał. I nikt już nie powie tak pięknie: Halooo, tu Wimbledon...


niedziela, 15 lutego 2015

Ktoś na ciebie patrzy

Lubię ten moment kiedy rano idę napełnić ptasie karmniki. Pomimo, że wczoraj były jeszcze pełne, dzisiaj zostało trochę zmarzniętych ziaren na dnie. Głodne towarzystwo przysiadło na okolicznych drzewach i patrzy. Gdy się pojawię, następuje ogólne poruszenie, kilka ptaszków na wszelki wypadek odlatuje na wyższe gałęzie, ale te odważniejsze siedzą bez ruchu. I patrzą. Czarne koraliki oczu uważnie śledzą każdy mój ruch gotowe do ucieczki. Ale głód i ciekawość są chyba silniejsze. Tak jakby mówiły: no nareszcie, ile można czekać! Przesypuję ziarna powoli korzystając z okazji, żeby się im przyjrzeć. Trwamy tak jakiś czas obserwując się nawzajem. Delektuję się tymi chwilami i za każdym razem ogarnia mnie ten sam zachwyt. Te maleńkie, delikatne kłębki puchu przyczepione cienkimi nóżkami do gałęzi, nastroszone z zimna i poczochrane wiatrem, skradły niebu wszystkie kolory tęczy. Wydaje się, że liczba odcieni każdej z barw na ich skrzydełkach  jest nieskończona. Miękki puch na brzuszkach kontrastuje  z aksamitem skrzydeł. Maleńcy wysłannicy nieba przysiedli w moim ogrodzie przynosząc ze sobą strzępy chmur i promienie słońca.
Będąc dzieckiem często śniłam, że lecę. Ktoś kiedyś powiedział, że wtedy rośnie serce. A ja myślę, że ono rośnie kiedy patrzymy na te czarne punkciki na niebie kołujące nad naszymi głowami. Jakie to szczęście, że są z nami.
Niedługo przyjdzie wiosna, a potem lato i wesoła gromada odleci w korony drzew, zajęta swoimi sprawami. Usłyszę jak  przenikliwymi trelami ogłaszają nadchodzące poranki. Będę je widzieć wysoko, na drutach elektrycznych jak siedzą i patrzą na mnie. Obserwują z daleka. Jeszcze bardziej ulotne, tajemnicze. Ale ja wiem, że one tam są i wszystko widzą. A potem znowu przyjdzie zima i trzeba będzie sfrunąć z chmur i przysiąść na gałęziach czekając aż napełni się karmnik. I znowu spojrzymy sobie w oczy, na krótką, niezapomnianą chwilę.

niedziela, 1 lutego 2015

Autoportret czyli wszystko co najważniejsze



Dzisiaj weszła do Atelier pewna pani. Powoli spacerując oglądała filiżanki, kubeczki, przyglądała się obrazom na ścianach. Elegancka, przystojna kobieta w kwiecie wieku – pomyślałam. Zaczęłyśmy rozmawiać, pani pytała o niektóre prace, o inspiracje, rozmawiałyśmy o porcelanie, o Gdańsku i jego historii. Trwało to dość długo, zaczęłam myśleć o pędzlach, które odłożyłam i farbie, która z pewnością zaczęła na nich przysychać. Musiała wyczuć mój niepokój, bo nagle, patrząc mi w oczy powiedziała: bardzo przepraszam, że zajęłam tyle czasu, ale widzi pani, ja jestem taka samotna! Zobaczyłam łzy w jej oczach i poczułam się bardzo nieswojo. Nawet nie dlatego, że to nagłe wyznanie osoby zupełnie nieznajomej wydało mi się rozpaczliwe. Raczej dlatego, że od jakiegoś czasu myślałam o wszechogarniającej nas samotności. Zaczęłam mieć wrażenie, że ludzkie dramaty opisywane w codziennych serwisach informacyjnych, to morze nieszczęść, wojen, przemocy, które z dnia na dzień coraz mocniej wdziera się do naszej świadomości mają jeden wspólny mianownik. Wielką, bezkresną samotność. Samotność, którą ludzie próbują oszukać udowadniając nieustająco jak bardzo są ważni, groźni, niezastąpieni, doskonali.
A przecież każdy z nas jest małą wyspą, na której przez kolejne lata gromadzi wspomnienia, bliskich ludzi, ważne momenty, zapamiętane obrazy. Czasem jest tego tyle, że wydaje się niemożliwe do „upchnięcia”. To nasz niepowtarzalny, bezcenny skarbiec, z którego możemy czerpać całymi garściami w chwilach, w których przestrasza nas jakaś nagła pustka.
***
Popijałyśmy herbatę z filiżanek, na których kolorowe parasole chronią plażowiczów wygrzewających się na gorącej plaży i patrzyłyśmy na wieżę Ratusza, która powoli  pogrążała się we wczesnym zimowym zmroku. Zaproponowałam, żeby pani kupiła sobie farby i namalowała swój autoportret. Żeby poszukała na swojej wyspie tego wszystkiego co dla niej ważne, dobre i bliskie i po prostu to namalowała. A wtedy sama zobaczy, że nie jest wyspą bezludną.