Powoli, dzień po
dniu zbliża się „sezon”. Pierwsze łodzie wpłynęły do mariny, a ich kolorowe
bandery synchronicznie załopotały na wietrze. Podmuchy jeszcze zimne ale
wystarczy, że słońce wyjrzy zza chmur, natychmiast robi się wakacyjnie. Pierwsi
śmiałkowie oblegają kawiarniane ogródki, na nabrzeżu coraz więcej zakochanych
par i sprzedawców oferujących plastikowe figurki Neptuna.
Miasto budzi się
z zimowej drzemki, dni są dłuższe, a wieczory niepostrzeżenie zamieniają się w
poranki. Wkrótce tłum przyjezdnych opanuje każdy skrawek plaży, a na ulicach
słychać będzie międzynarodową mieszankę akcentów i języków, barwną jak owocowy
koktajl. Sprzedawcy lodów nie nadążą z napełnianiem chrupiących wafli, muzyka
wyleje się z otwartych drzwi niezliczonych kafejek. Tu i ówdzie pojawią się
luksusowe, sportowe samochody przywożące stałych bywalców, nocne dancingi
zabłysną rewią mody. Znudzone sobą pary spróbują odnaleźć swoją bliskość daleko
od domu, wśród ciasnych, kamiennych uliczek, piaskowych przedproży i melodii
granych z wieży ratuszowej. Siedząc bez słowa będą obserwować przetaczającą się
ludzką falę wypatrując znajomych twarzy tych, którzy prawdopodobnie również
wybrali kurortowe lato. Ona zje truskawkowy deser ciesząc się wakacyjną
dyspensą od codziennej diety. On pomyśli, że w następnym roku powinni chyba
wybrać się gdzieś dalej. Potem leniwym krokiem wrócą do hotelu, żeby
przygotować się na wieczór. Odbite w wodzie światła łodzi zacumowanych w
marinie zakołyszą się, wabiąc sunące bezgłośnie łabędzie.