Wczoraj, w wyjątkowo słonecznym i ciepłym jak na wrzesień
dniu skończyłam ten obraz. Jest na nim jeden z moich ulubionych motywów –
sopocka latarnia morska. Zastanawiałam się czemu akurat ona? Przecież kusiła
mnie już nie raz, aby ją malować w różnych kontekstach. Jest taka piękna,
prosta i harmonijna. Ma w sobie dostojeństwo, spokój, ale też jakąś
uśmiechniętą tajemnicę.
Dzisiaj, pewnie z racji ciepłego, jesiennego światła,
przyjrzałam się dokładniej tej mojej inspiracji. I odnalazłam w pamięci niezwykle silne, radosne wspomnienie z
dzieciństwa. Taką „pocztówkę” z wakacji.
Pewnie każdy z nas ma swoje osobiste „pocztówki”. Jedna z moich wygląda właśnie tak jak ten
obraz…
Sopot, wiele lat temu. Wysiadam z moim dziadkiem z kolejki SKM. Idziemy w dół „Monciaka”. Czemu tak wolno, nie możemy szybciej? – podekscytowana pytam niecierpliwie. Nie daję dziadkowi spokoju, aż do momentu, w którym wyłania się latarnia. Czuję, że jest ona zapowiedzią MORZA. W tej chwili dociera do mnie specyficzny zapach rozgrzanych, smołowanych desek mola połączony z niesioną przez wiatr wonią morskiej soli i wodorostów. Do tego coraz wyraźniejszy krzyk mew.
Zbliżamy się do latarni i już widać wejście na molo. Zapach
staje się intensywny, krzyk mew bardziej donośny i ostry. Pani w małej budce
przy bramce na molo czeka aż damy jej papierowy bilet kupiony wcześniej w kasie.
Mogę już gnać przed siebie! Budka z lodami, pan z balonikami, drewniana
żaglówka fotografa. Rytmiczny szum morza, wakacyjny gwar - jestem w bajkowym świecie
dziecięcej szczęśliwości!
Latarnia jednak patrzy tajemniczo. Jest dla mnie wielką
zagadką. Dziadek opowiada mi jej historię, a ja myślę czy ktoś zapali w niej światło?
Zazdroszczę mewom, które mogą zajrzeć do magicznego okna na szczycie. Mam
wrażenie, że ona cały czas na nas patrzy, strzeże, jak Anioł Stróż…
Idziemy dalej. Z zachwytem spoglądam na spacerujące pary, na elegancko ubrane panie w letnich kapeluszach. Aż w końcu przychodzi czas na wielką atrakcję naszej sopockiej wyprawy – lody!!! są pyszne, znakomite!!! i nieważne, że topią się i trochę ociekają po dłoniach oklejonych piaskiem…
Idziemy dalej. Z zachwytem spoglądam na spacerujące pary, na elegancko ubrane panie w letnich kapeluszach. Aż w końcu przychodzi czas na wielką atrakcję naszej sopockiej wyprawy – lody!!! są pyszne, znakomite!!! i nieważne, że topią się i trochę ociekają po dłoniach oklejonych piaskiem…
Mają smak lata… zapisany do dzisiaj w mojej „pocztówce”, a od
dzisiaj także w moim obrazie…
Sopot nie był wtedy jeszcze tak gwarny. Był bardziej
kameralny i taki bajkowy. Miałam w nim poczucie przestrzeni i wolności. Dzisiaj
wszystko jest inaczej. Nawet desek się chyba już nie smołuje. Tylko latarnia
jest ta sama. Cały czas patrzy, strzeże. Pilnuje, żeby wspomnienia nie
uciekły...