Patrzę na zdjęcie
moich Dziadków. Śliczna, drobna brunetka w eleganckiej garsonce i jasnym
kapeluszu lekko przysłaniającym prawy profil. Obok idzie wysoki, szczupły
mężczyzna w długim, wiosennym płaszczu i kapeluszu w stylu Humphreya Bogarta w
„Casablance”. Babcia prowadzi na smyczy małego pieska. Spogląda zalotnie na
swojego przystojnego męża opierając się na jego ramieniu. Jest rok 1930. Idą beztroscy, uśmiechnięci, szczęśliwi.
Lwowska ulica jakaś taka jasna, słoneczna.
Biorę drugie
zdjęcie. Dziadkowie siedzą na sofie w swoim mieszkaniu. Babcia w eleganckiej
sukience w grochy, na szyi jakieś koraliki. Siwe włosy pięknie ułożone w
twarzową „falę”. Dziadek w jasnej koszuli, wyprostowany i uroczysty wyraźnie
usiłuje utrzymać w ryzach wiercącą się małą mnie. Widać, że z trudem zachowuje
powagę. To moje dwa ulubione zdjęcia. Dzieli je niemal całe życie, dzielą je
wojna, ucieczka przed śmiercią, bohaterska walka, tułaczka, bieda i strach.
Porzucone miejsca, rozpacz utraty najbliższych, a potem znów wszystko od
początku tylko w rodzimym wydaniu. Ale na tym drugim zdjęciu już nie ma śladu
cierpienia. Słońce prześwituje przez perkalowe zasłonki w kwiaty. Zdjęcie
zrobione – pstryk. Babcia pójdzie zaparzyć herbatę, którą poda z konfiturami na
spodeczku, a potem Dziadek sięgnie po płócienny kaszkiet z daszkiem i zabierze
mnie na spacer na sopockie molo.
Przeżyli razem
ponad pół wieku. Po Jego śmierci musieli się siłą rzeczy na jakiś czas rozstać.
Pamiętam pewien wiosenny, słoneczny dzień, niedługo przed odejściem Babci.
Czesała swoje włosy, które dawno straciły piękny srebrny ton i aksamit,
układając je po omacku w malutki węzełek nad szyją. Na chwilę zamyśliła się,
westchnęła i powiedziała: „Nie uwierzysz, ale ja ciągle mam 20 lat...”. I lekko
się uśmiechnęła.
Myślę, że teraz
idą sobie gdzieś jakąś swoją słoneczną ulicą. Razem, na zawsze. Babcia i
Dziadek.