Już sama myśl o
tym zbliżającym się dniu sprawia, że robi się jakoś cieplej, słoneczniej i
radośniej. W kolorowym gwarze, szumie, śpiewach i nawoływaniach nadchodzi
coroczny Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To wydarzenie
nieodmiennie napawa mnie dumą, a jednocześnie zdziwieniem. Obserwując Orkiestrę
od chwili jej powstania z każdą kolejną edycją moje zdumienie rośnie. Jak to
jest możliwe, że w naszym kraju udaje się komuś, i to na dodatek w środku zimy,
rozpętać tę barwną, szaloną fiestę? Sprawić, że tego dnia, nie zważając na
pogodę wychodzimy z domu tylko po to, żeby wrzucić parę groszy do kolorowej
puszki trzymanej przez przytupujące z zimna dzieciaki. No właśnie, w tej naszej
dość posępnej ojczyźnie przećwiczonej przez historię, która zabrała nam uśmiech
i wiarę w innych ludzi, która sprawiła, że staliśmy się nieufni i podejrzliwi,
nagle okazało się, że potrafimy cieszyć się razem. To tak, jakby tego dnia ktoś
otwierał szeroko okno i wpuszczał do pokoju rześkie, słoneczne powietrze. Jakby
na chwilę został z nas zdjęty zły urok. To absolutnie fantastyczne, że przez
tyle lat tłumy ludzi skrzykują się, aby przygotować coś specjalnego na tę
okazję. Każdy daje z siebie to co umie najlepiej, swoje małe i większe talenty
wrzuca do wspólnej skarbonki. Ze wzruszeniem patrzę co roku na Jurka Owsiaka,
który pomimo upływu lat nic się nie zmienił. I nie chodzi mi o czerwone
spodnie, żółtą koszulę czy charakterystyczne okulary. Wzrusza mnie to, że co roku
traci głos podgrzewając swoją Orkiestrę, aby grała jak najpiękniej. Jestem mu
bardzo wdzięczna, że nadal chce, że się nie poddaje. Na szczęście w tej
cudownej Orkiestrze gra już wielu muzykantów, którzy kiedyś znaleźli ratunek w
jednym z niezliczonych urządzeń oklejonych czerwonymi serduszkami. Starsi
przekazali im tę tradycję i wiedzę. Z wielkim szacunkiem patrzę na rodziców,
którzy targają te swoje opatulone maluchy po to, żeby im pokazać na czym polega
wspólne pomaganie. A najpiękniejsze jest to, że ich nikt do tego nie zmusza,
nie kusi profitami. Jedyną nagrodą jest poczucie radości, takiej, jaką sprawia
spacer po słonecznej stronie. Bo my po prostu lubimy być dobrzy, lubimy kolory
i światło. To nasza prawdziwa natura, na co dzień przytłumiona gonitwą,
problemami, zmartwieniami. Ot zwykłą codziennością. Ale gdy ktoś zagra sygnał,
nasze serca rozkwitają jak piwonie. Wierzę w to, że przed nami jeszcze niejedno
Światełko do Nieba - najlepiej do końca świata i jeden dzień dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz