Wczoraj z zachwytem patrzyłam, jak pierwszy tej wiosny bocian
kołuje nad moim domem. Wczoraj przyglądałam się z radością pierwszym pąkom
pracowicie przebijającym się przez zmarzniętą ziemię. Jak to się stało, że
dzisiaj ptaki z mojego ogrodu zaczynają myśleć o nowej podróży? Dlaczego liście
wiciokrzewu zaczerwieniły się ze wstydu, że już musimy się rozstać?
Mam wrażenie, że ktoś, gdzieś, skrycie majstruje przy wielkim
zegarze naszego życia i niepostrzeżenie podkręca niebieską sprężynę tak, że
sekundy, minuty, a w końcu całe tygodnie nabierają szalonego tempa. Powitania
błyskawicznie zamieniają się w pożegnania. Nasze dzieci po raz pierwszy z
przejęciem dźwigające swoje szkolne tornistry nagle wręczają nam świadectwo
maturalne. I już po chwili dociskamy kolanem ich walizkę martwiąc się, czy tam,
dokąd idą, ktoś przytuli w trudnych chwilach.
Szkoda mijającego lata, gwarnych dni, ciepłych wieczorów,
wilgotnej trawy o poranku, truskawek i malin. Żal wędrówek plażą i wypraw kajakiem.
Nie chce się wyciągać z szafy zapomnianych swetrów.
Ale jesień też ma swoje uroki. Długie cienie, zapach grzybów
i palonych liści, dłuższe wieczory kuszące herbatą i książką.
Wszystko ma swój czas, choć trudno się z tym pogodzić. Jesień
nie powinna udawać lata, a zima jesieni. Trzeba pożegnać odlatujące ptaki z
nadzieją, że wrócą.
Bo przecież jutro znowu zobaczę pierwszego bociana kołującego
nad moim domem.