Lubię ten moment kiedy rano idę napełnić ptasie
karmniki.
Pomimo, że wczoraj były jeszcze pełne, dzisiaj zostało trochę
zmarzniętych
ziaren na dnie. Głodne towarzystwo przysiadło na okolicznych
drzewach i patrzy.
Gdy się pojawię, następuje ogólne poruszenie, kilka ptaszków na
wszelki wypadek
odlatuje na wyższe gałęzie, ale te odważniejsze siedzą bez ruchu.
I patrzą.
Czarne koraliki oczu uważnie śledzą każdy mój ruch gotowe do
ucieczki. Ale głód
i ciekawość są chyba silniejsze. Tak jakby mówiły: no nareszcie,
ile można
czekać! Przesypuję ziarna powoli korzystając z okazji, żeby się im
przyjrzeć.
Trwamy tak jakiś czas obserwując się nawzajem. Delektuję się tymi
chwilami i za
każdym razem ogarnia mnie ten sam zachwyt. Te maleńkie, delikatne
kłębki puchu
przyczepione cienkimi nóżkami do gałęzi, nastroszone z zimna i
poczochrane
wiatrem, skradły niebu wszystkie kolory tęczy. Wydaje się, że
liczba odcieni
każdej z barw na ich skrzydełkach
jest
nieskończona. Miękki puch na brzuszkach kontrastuje z aksamitem skrzydeł. Maleńcy
wysłannicy
nieba przysiedli w moim ogrodzie przynosząc ze sobą strzępy chmur
i promienie
słońca.
Będąc dzieckiem często śniłam, że lecę. Ktoś
kiedyś
powiedział, że wtedy rośnie serce. A ja myślę, że ono rośnie kiedy
patrzymy na
te czarne punkciki na niebie kołujące nad naszymi głowami. Jakie
to szczęście,
że są z nami.
Niedługo przyjdzie wiosna, a potem lato i wesoła
gromada
odleci w korony drzew, zajęta swoimi sprawami. Usłyszę jak przenikliwymi trelami
ogłaszają nadchodzące
poranki. Będę je widzieć wysoko, na drutach elektrycznych jak
siedzą i patrzą
na mnie. Obserwują z daleka. Jeszcze bardziej ulotne, tajemnicze.
Ale ja wiem,
że one tam są i wszystko widzą. A potem znowu przyjdzie zima i
trzeba będzie
sfrunąć z chmur i przysiąść na gałęziach czekając aż napełni się
karmnik. I
znowu spojrzymy sobie w oczy, na krótką, niezapomnianą chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz