To był początek lat 90-tych. Wtedy
po raz pierwszy odkryłam Antwerpię, miasto, którym się zachwyciłam od
pierwszego zanurzenia w jego tajemne zaułki. Pokochałam wąskie kamienice trochę
przypominające mój Gdańsk, przestronny port z szerokim nabrzeżem, fantastyczny
budynek dworca głównego, brukowane uliczki i kolorowy rynek starego miasta.
Tłumy turystów okupujących maleńkie stoliki w niezliczonych knajpianych
ogródkach, popijających piwo we wszystkich odcieniach bursztynu.
Spacerowałam wzdłuż sklepów
mieniących się złotem i brylantami w dzielnicy żydowskiej, w której czas się
zatrzymał kadrem przeniesionym z powieści Singera. O zmroku dotarłam do
najstarszej części dawnej dzielnicy portowej. Wąskie, zaniedbane uliczki
przywitały mnie mieszaniną zapachów smażonych frytek, morskiej wody, miejskiej
kanalizacji i czegoś nieokreślonego. Po obu stronach tłoczyły się małe, ciasne
witryny, oświetlone jaskrawym niebieskozielonym światłem. Za szybami tych
szklanych klatek siedziały lub stały kobiety. Zapraszając zalotnymi lub
wulgarnymi gestami, prężyły roznegliżowane ciała we wszelkich odcieniach od
hebanowej czerni do delikatnej gamy różu. Jaskrawe światło podkreślało ich
kształty i wyzywającą bieliznę. Było w tym miejscu coś przerażającego, a
jednocześnie kuszącego swoją tajemną grozą.
Czytałam oczywiście o takich
dzielnicach i jakoś je sobie wyobrażałam ale zetknięcie z rzeczywistością mocno
mną wtedy wstrząsnęło. Te jaskrawo umalowane twarze przypominały mi prace
Tolouse-Lautreca, jakbym się nagle znalazła w jednym z jego obrazów. Ale w
rzeczywistości pod mocno uszminkowanymi maskami zobaczyłam prawdziwych ludzi. W
różnym wieku, różnej rasy, szczupłe lub puszyste postacie kobiet lub mężczyzn,
którzy się nimi stali. To była Wieża Babel, tygiel, w którym jakiś diabeł
zamieszał ogonem.
A właściwie wielka wypożyczalnia.
Bo to nie było miejsce, gdzie można kupić miłość. Można najwyżej wypożyczyć na chwilę jej imitację, tanią
podróbę. Patrzyłam na właścicieli tego interesu kręcących się opodal, na
spacerujących klientów i turystów, którzy podobnie jak ja przyszli tu
przypadkiem lub zajrzeli zaintrygowani opowieściami poprzedników. Miejsce
pielgrzymek spowodowanych rozpaczliwą samotnością, poszukiwaniem lub po prostu
ciekawością. Tacy sami ludzie po dwóch stronach szyby tylko inaczej upozowani i
oświetleni. Tragiczny teatr z tandetną scenografią, gdzie wszyscy odgrywają
swoją rolę w kiczowatej scenerii.
I wtedy uświadomiłam sobie
podstawową, najważniejszą różnicę, która dzieliła te nasze dwie rzeczywistości
po obu stronach szyby. Ja mogłam po prostu odwrócić się i odejść. Uciec stamtąd
do mojego bezpiecznego świata, zapomnieć o niebieskich i zielonych
jarzeniówkach, lateksowych fatałaszkach i przerysowanych makijażach. One
musiały tam zostać tak długo, jak zadecydują właściciele tej całodobowej
wypożyczalni.
Namalowałam moje wspomnienie z
tamtego miejsca i zabrałam ze sobą. Miałam naiwne wrażenie, że w ten sposób
daję im chociaż namiastkę wolności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz