To była jesień wiele lat temu. Brodziłam w powodzi liści gdy
po raz pierwszy trafiłam na Cmentarz Żydowski w Sopocie. Wśród pochylonych,
zniszczonych macew, w zapadającym wcześnie zmierzchu nie rozświetlanym nawet
jedną lampką zobaczyłam ten pomnik. Stał niemal centralnie, górując nad
dziwnym, magicznym miejscem. Jedyny niezniszczony, pięknie zdobiony, z wykutym
napisem. A u stóp obelisku leżała świeża, pąsowa róża!
Charlotte Bielousov umarła jako młoda, osiemnastoletnia
dziewczyna w 1923 roku. Jej rodzice byli z Warszawy. Tyle się dowiedziałam...
Nie wiem co, ale COŚ tam się wtedy wydarzyło, zmieniło. Od
tej chwili nie mogłam przestać o Niej myśleć. Jak dybuk powracała i drażniła
moją wyobraźnię. Jaka była? Dlaczego umarła? Musiała być z zamożnego domu, na
co wskazywał pomnik. Czy była ładna? A może nieszczęśliwie zakochana? Co robili
jej rodzice? Przyjeżdżała z Warszawy do Zoppot na letnisko, najpewniej do
jednej z tych pięknych willi z drewnianymi fasadami, które obsiadły wąskie
uliczki wzdłuż nadmorskiego deptaka. Czy lubiła tańczyć? A może pięknie
malowała? Albo grała na fortepianie? Zupełnie nie dopuszczałam do siebie myśli,
że mogła być nijaka, głupia lub banalna.
Wyobrażałam ją sobie na dziesiątki sposobów. Jednak
najbliższa była mi myśl, że Charlotte miała ognistorude włosy i adekwatny
temperament. I z pewnością miała koty. Zaczęła się pojawiać na wielu moich
obrazach stając się niemal członkiem rodziny. Wpychała się na zagruntowane
płótna nie pytając o zgodę.
Charlotte ubiera buty, Charlotte z kotem i apaszką, Charlotte
tańczy, Charlotte z drejdlem.
Namalowałam Jej życie. Wymyśliłam Ją od nowa cały czas mając
świadomość, że to historia prawdziwego człowieka, osoby, która żyła i umarła.
Po wielu latach, na wystawie w Gdańsku zaprezentowałam
retrospektywnie kilka „portretów” Charlotte. Wcześniej nikomu o niej nie
opowiadałam i nikt nie znał „naszej” historii. Wśród miłych rozmów,
wernisażowego gwaru, podszedł do mnie gdański pisarz Mieczysław Abramowicz,
wytrawny znawca historii Trójmiasta i jego żydowskiej społeczności.
Zapytał, skąd wiem o Charlotte?
Okazało się, że od wielu lat zbierał informacje na Jej temat,
wiedział o Niej bardzo dużo, odnalazł Jej nekrolog, wiedział dokładnie kim byli
rodzice, dlaczego umarła. Kim była. „Zachorował” na Charlotte podobnie jak ja.
Stała się również jego
dybukiem, nie dawała spokoju, intrygowała..
Zapytał, czy chcę, żeby mi opowiedział wszystko, dokładnie, z
precyzją historyka.
Myślałam o tym. Pokusa poznania mojej prawdziwej Charlotte
była wielka. Ale umówiliśmy się, że na razie pozostanę przy swojej historii. To
ekscytujące wiedzieć, że jeśli tylko będę chciała, mogę Ją poznać NAPRAWDĘ.
Zagraj w drejdla Charlotte. W któryś chanukowy wieczór poznaj
swój los. A może ja go opowiem?
Piękny, poetycki tekst. Dzięki niemu Tajemnicza Charlotta zawładnęła przez chwilę też moją wyobraźnią. Myślę, że jest to o tęsknocie duszy za zatrzymaniem ulotności życia. Ta dziewczyna żyła tylko 18 lat, a Pani zatrzymała ją w swoich obrazach na dłużej...
OdpowiedzUsuńMyślę, że "moja" Charlotte już zawsze będzie gdzieś obok mnie...
UsuńPodobno ludzie żyją tak długo jak pamięć o nich. Charlotta dostała nie tylko drugie życie, otrzymała wieczność. Piękna historia, dziekuje
OdpowiedzUsuńTo już jest teraz nasza wspólna Charlotta :)
UsuńJa też już czuje się "wkręcony" w Charlottę:)
OdpowiedzUsuńZarówno po przeczytaniu tego wpisu, jak i po odsłuchaniu audycji w RG:
http://www.radiogdansk.pl/index.php/audycje-rg/dokumenty-i-reportaze/item/18332-wkreceni-w-charlotte.html